Castlevania: Lords of Shadow – czyli ogromna potęga to również wielka odpowiedzialność

Na początku był Kratos i jego gniew. Najpierw dostało się Aresowi, potem Zeusowi (ale skubany uciekł uratowany przez swoją córkę), a na końcu to już boska posoka lała się z Olimpu hektolitrami. Mitologia grecka została zmiażdżona, świat ogarnął chaos, a my w końcu mogliśmy odpocząć od nienawiści. Był to rok 2005.

castlevania__lords_of_shadow_12708383642629

Pięć lat później, na początku 2010 roku, otrzymaliśmy Dante’s Inferno, którego mechanika, oraz potęga głównego bohatera były bardzo podobne do tych znanych z przygód zapalczywego i brutalnego Spartiaty. Natomiast pół roku później (no może trochę więcej) w ręce graczy trafił tytuł, który znowu urzekł fanów wirtualnej rozgrywki. Castlevania: Lords of Shadow to produkt dopracowany pod wieloma względami, z klimatyczną historią i ukochaną kobietą w tle… no i są tu też wampiry.

Miło jest odkrywać po latach takie tytuły jak Castlevania. Naszą wersję ogrywaliśmy na konsoli poprzedniej generacji ze stajni PlayStation, ale w niczym nam to nie przeszkodziło, jeśli chodzi o zabawę i chłonięcie klimatu, który stworzyli prze 6 laty projektanci tego tytułu. Miło wiedzieć, że gdzieś tam może jeszcze kryć się jakaś historia, której nie znamy, a która pojawi się w naszym życiu, jak przygody Gabriela (głównego bohatera omawianej gry). Bycie członkiem Bractwa Światła zobowiązuje, więc nie można się tu nudzić.

Jest tu też oczywiście Pan Cienia, którego zastępy kreatur nie dają światu żyć, więc cóż było czynić. Trzeba pokazać tym maszkarom, że święty krzyż na długim łańcuchu może uprzykrzyć im życie. Swoją rolę odgrywają w tej przygodzie również tytułowi lordowie cienia, którzy są w posiadaniu części pewnej niezwykłej maski. Gabriel wiąże z nią szczególną nadzieję, gdyż jego żona nie żyje, a ten artefakt zdaje się obiecywać mu możliwość jej wskrzeszenia. Nic więc dziwnego, że z taką determinacją pokonuje kolejnych bossów, którzy mają czelność stanąć mu na drodze. Jak to się skończy? Sprawdźcie sami – my już wiemy i gwarantujemy, że nie zawiedziecie się na fabule tego tytułu.

castlevania_lords_of_shadow_2_ue_screenshot_07

Na tym jednak nie koniec plusów Castlevanii. W swojej wędrówce nie jesteśmy samotni. Co jakiś czas spotykamy różne charyzmatyczne postacie, które ułatwiają lub nadają naszej wędrówce głębszego sensu i dramaturgii. Jedna z nich jest sam narrator opowieści, który zawsze na początku kolejnego poziomu mówi nam o najważniejszych sprawach, które miały miejsce i dzieli się swoimi przemyśleniami na temat dalszego kierunku fabuły. Jest też niema dziewczyna i jej mechaniczny ochroniarz, którzy na krótko pomagają nam przetrwać w jednym z rozdziałów, by na końcu… ehhh, sami musicie się przekonać. Najbardziej rozbawiła nas postać mędrca, krzyżówki kozła z żubrem?, który co jakiś czas zjawia się z miną wszystkowiedzącego, by przekazać nam okruchy informacji na temat naszego przeznaczenia.

Świat jest tu szalenie różnorodny i ciekawy, a poziomy nie zostały wydłużone na siłę. Gabriel jest dość milczącym awatarem, ale na cut-scenkach potrafi złożyć kilka sensownych zdań. Choć jego głos nie jest tak hipnotyzujący jak ten narratora, to mimo wszystko kibicujemy jego poczynaniom i smucimy się gdy zginie. Walki z bossami są tu mniej lub bardziej, ale zawsze spektakularne. Trudno, żeby tak nie było, gdyż zazwyczaj są oni o wiele więksi niż nasz ludzki bohater. Raz jest ciemno i ponuro, innym razem lądujemy na klimatycznych bagnach, a zdarza się nawet, że dokonujemy anihilacji wilkołaków w kolorowym i kojącym otoczeniu natury. Gabriel potrafi się wspinać, skakać, bujać na łańcuchu, a jeśli doładujemy jego ataki odpowiednim rodzajem magii to bez problemu staranuje niejedne drzwi lub innego rodzaju zapory. Tam gdzie nie możemy doskoczyć tam zazwyczaj może zabrać nas jakieś zwierze (pająk, ogr, wielki pies itp.).

Castlevania-Lords-of-Shadow-Screenshot-2-Best-PC-Games-2013-SuperComTech

Gra jest bardzo dynamiczna, a malowniczość świata potrafi zapewnić graczowi wiele przyjemnych doznań, ale… no właśnie, nie obyło się tu bez dwóch dość irytujących mechanizmów. Po pierwsze jest to „konieczność” zwiedzania na nowo tych samych lokacji. Nie robimy tego jednak by popchnąć do przodu fabułę, ale by odkryć sekrety i znajdźki, które nie mogliśmy wcześniej odszukać lub zdobyć. Dlaczego? Bo gra nie dała nam odpowiedniej umiejętności do wydłużania skoku, niszczenia ściany itd. Wskakujemy więc znowu w znane rejony i szukamy co i gdzie tam było do zebrania i zdobycia. Gra się wydłuża, fakt, ale można zapomnieć o historii, a to już trochę słabe.

Drugi mechanizm, który na początku nas irytował (i później kilka razy też) to praca kamery. Nie można tego diabelstwa kontrolować. Gra pokazuje nam z góry ustalona perspektywę i koniec. Czasem więc nasz ludzik jest mały niczym pchła, a czasem może przegapić ważny artefakt, bo rozejrzenie się nie zakwitło w umysłach projektantów. Ma to jednak swoje plusy:
– gra w ten sposób doprowadza nas bardzo często na właściwą ścieżkę (nie ma tu mapy),
– widok ustawiony jest zazwyczaj tak, żeby scena wyglądała jak najlepiej (zwłaszcza podczas eksploracji prezentuje się to bardzo dobrze),
– wprowadza ciekawy klimat (np. kiedy zostajemy ukazani na tle ogromnego budynku).

lords-of-shadow-2-screenshot-1

Na pewno sięgniemy po druga część tej gry – historia kończy się tak, że grzechem było by nie kontynuować przygód Gabriela. Polecamy!

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.