Enslaved: Odyssey to the West – jest dobrze, jest zabawnie, jest w co grać

W październiku 2010 spora część gier znanych developerów bazowała na sukcesie poprzednich odsłon i kontynuowała fabuły w nich przedstawiane. Nowe uniwersum i nieznana opowieść były więc rzadkością. Tym przyjemniej jest nam przypomnieć tytuł opublikowany przez Namco, a wyprodukowany przez Ninja Theory – Enslaved: Odyssey to the West. Dlaczego tak polubiliśmy przygody bohaterów tej produkcji, że wracamy do niej po prawie 6 latach? Czy w dobie konsoli nowej generacji warto zainwestować w ten tytuł i ograć go na swoim starszym sprzęcie? Naszym zdaniem tak, ale pozwólcie, że opowiemy wam wszystko od początku, jak na dobrą recenzję przystało.

Pierwsze wrażenie
twoXD
Kiedy dziś uruchamiamy ten tytuł od razu zauważamy, że skądś znamy już ten rodzaj grafiki, mechaniki, a nawet dostrzegamy pewne podobieństwa w głównej bohaterce. Ten mały rudzielec przywołuje bowiem wspomnienie Nariko, której poczynaniami kierowaliśmy w Heavenly Sword. Na tym jednak analogie się kończą, gdyż nowa postać – Trip – nie jest ani tak silna, ani tak zręczna, ani też odporna na otaczające ją niebezpieczeństwa. By przeżyć musi znaleźć sobie kompana, a jej wybór pada na wielkiego dzikusa o imieniu Monkey. Cóż… początek relacji tej dwójki jest, delikatnie mówiąc, niezbyt udany, zwłaszcza, że nasz małpo-podobny ochroniarz nie jest zbyt zadowolony z tego, że został zmuszony (dosłownie, gdyż nie może się oddalić od małej i kruchej Trip) do uczestniczenia w jej zadaniu. Muszą więc trzymać się razem, bo kiedy serce filigranowego rudzielca przestanie bić, wtedy umrze też Monkey.

Zarys fabuły
trip
Od razu widać, że cała zabawa dzieje się w przyszłości, gdyż roboty, które napotykamy są nie tylko niebezpieczne, ale i wykazują się inteligencją w działaniu. Realizują one określone strategie, posiadają sensory dźwięku, ruchu i całkiem wkurzające uzbrojenie. Nie dość więc, że musimy kombinować, jak nie umrzeć z ich „ręki”, to jeszcze nasza swoboda ruchu ogranicza się do tego, gdzie schowała się Trip. By przejść dalej musimy otworzyć jej drogę, gdyż jest ona dość mało samodzielnym kompanem. Nie skacze zbyt wysoko, a wątłe ramiona starczają jedynie by podciągnąć się na niskich przeszkodach. Wracając do naszej historii… Ewidentnie jesteśmy na ziemi, jednak mamy tu coś w rodzaju buntu maszyn (w grze określanych jako Mechy). Ludzie się ukrywają, a my chcemy coś z tym zrobić. Brzmi banalnie, prawda? Poszukajmy więc pomocy!

Zalety Enslaved
deskorolka
Pomimo tego, że gra ta nie jest zbyt skomplikowana, to zabawa z nią daje wiele satysfakcji. Naszym zdaniem plusy rozgrywki przeważają tu nad minusami (oczywiście takowe również tu są, ale Wiedźmin 3 też ma glicze, a i tak go kochamy). Nie przedłużając – oto zalety jakie naszym subiektywnym zdaniem wpływają na grywalność tej gry i przyjemny odbiór przygód Monkey’a i Trip:
– ciekawa fabuła (intryga jest tu stopniowo dozowana i mamy wrażenie, że z każdym epizodem wiemy o wiele więcej),
– widowiskowa walka z Mechami (kilka typów robotów determinuje różne podejście do ich unicestwienia oraz testuje nasz refleks i zręczność),
– różnorodne i ciekawe wizualnie poziomy oraz zróżnicowane misje,
– to połączenie walki rodem z przygód Kratosa z technikami przemieszczania się praktykowanymi przez księcia z Persji,
– brak schematyczności animacji (można spokojnie ukończyć grę nie nudząc się tym, że nasza Małpa robi w kółko to samo),
– rozwój postaci oparty na zbieraniu czerwonych kul (do ulepszania ekwipunku oraz umiejętności walki),
– znaczenie współpracy Trip i Małpy podczas starć z oponentami (nasza mała koleżanka może używać wabika na roboty, a Małpa krzykiem może odwracać uwagę Mechów i dać Trip szansę na ucieczkę),
– tytuł starcza na kilkanaście godzin zabawy, co w przypadku bardziej popularnych tytułów jest często poza zasięgiem,
– świetna gra aktorów podkładających głos (w wersji angielskiej) oraz zabawne dialogi, które umożliwiają graczowi zbudowanie więzi z naszą parą bohaterów,
– jazda na lewitującej deskorolce!

Wady… nieliczne, ale są
piesek
Pomimo tego, że niektórzy gracze mogą przywiązywać większą wagę do tego, co my uznajemy za wady, to nawet ich obecność nie była w stanie popsuć nam zabawy. Każdy jednak powinien być świadom, że nie jest to perfekcyjny tytuł, a i tak da się lubić. Strzeżcie się więc:
– liniowych lokacji i braku możliwości zginięcia od upadku (twórcy prowadzą nas za rękę, co dla niektórych może być irytujące, nawet jeśli lokacje są tu przygotowane w bardzo ciekawy i różnorodny sposób),
– braku trybu współpracy (dwoje bohaterów, aż prosi się o wprowadzenie podzielonego ekranu do zabawy ze znajomymi),
– sterowania (może to nasze subiektywne wrażenie, ale potrzeba czasu by się do niego przyzwyczaić),
– Małpy, który raz skacze, jakby grawitacja nie miała na niego wpływu, innym zaś razem ma problem z pokonaniem 2-metrowej wyrwy w asfalcie,
– doczytujących się tekstur (czasem wygląda to zabawnie, kiedy świat nam się nagle pojawia przed nosem, ale może też irytować, zwłaszcza podczas gry na konsoli, gdzie powinno nie być takich niespodzianek),
– poziomu trudności, który oprócz wersji „Hard” stanowi bardzo niewielkie wyzwanie dla naszych palców
– Mechów z tarczami (wyjątkowo wkurzający przeciwnicy).

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.