Recenzja dodatku Wiedźmin 3: Krew i Wino

„Kiedy byłem mały, moja babcia opowiadała mi historie o magicznych krainach. Historie o miejscach, w których mieszkały złotowłose damy i szlachetni rycerze. Miejscach, w których codziennie odbywały się huczne przyjęcia. Nigdy nie wierzyłem w te historie. Do czasu gdy zobaczyłem Toussaint”. Tymi oto słowy zwraca się do gracza Jaskier w najnowszym trailerze do drugiego (i prawdopodobnie ostatniego) DLC do Wiedźmina 3: Dziki Gon. Zatem, by nie uchybić konwenansom i dworskim manierom, witajcie w Toussaint – krainie miodem i winem płynącej. Uważajcie jednak, bo gdy tylko odpalicie najnowszy dodatek do trzeciej gry o przygodach Geralta, zatracicie się całkowicie. Zapraszamy was na wyprawę, która jednocześnie przyniesie wam chwałę, ale i ściągnie nad wasze głowy niebezpieczeństwo, z którym nigdy nie mieliście dotychczas do czynienia. „Dalej Płotka! Tempo, tempo!”.

Kilka słów o Toussaint

Atmosfera, jaką budują twórcy Wiedźmina 3 oparta jest przede wszystkim na wiarygodności przedstawionego świata. Doceniając fanów prozy Sapkowskiego i czyniąc wielki ukłon w stronę polskich graczy, studio CD Projekt Red przenosi nas w tym dodatku do zupełnie nowej krainy – tak odmiennej od tego co mieliśmy wcześniej, że aż trudno uwierzyć, że może istnieć w tym brutalnym świecie. „To księstwo, którego nie dotknęły koszmary wojny. To księstwo porównywalne obszarem do samego Velen czy Ard Skellig. W Toussaint ludzie wiodą prosty żywot. Pracują w polu, zajmują się handlem i dbają o swoje winnice, wytwarzając najlepsze wina po tej stronie Pontaru. To kraina, w której nie sposób się nudzić. (…) Tutaj człowiek nigdy nie umrze z głodu, nigdy nie zostanie bez towarzysza i zawsze znajdzie kogoś, kto chętnie podzieli się z nim znakomitym winem.” Oto kraina, gdzie rządy sprawuje księżna Anna Henrietta i którego stolicą jest bajkowe Beauclair. Na traktach nie spotkamy wojska, a jedynie pojedynczych rycerzy w kolorowych zbrojach, którzy wierni swojej władczyni pilnują porządku w księstwie. Owi błędni obrońcy porządku i cnót nawet mówią tak (nawet do największego obwiesia), jakby cały czas znajdowali się na dworze pałacowym – czego przykład możemy zaobserwować już na samym początku dodatku. „A jednak w tej mlekiem i miodem płynącej krainie zjawił się Biały Wilk”. Dlaczego obecność Geralta jest konieczna? Co może być tak ważne, że nasz białowłosy wiedźmin jest gotów przyjąć zlecenie i udać się w tak daleką podróż?

Na Toussaint padł cień

Geralt to obok wspaniałego kochanka i sarkastycznego twardziela przede wszystkim zabójca potworów. Dlatego więc, gdy dwaj rycerze z odległej krainy wywieszają ogłoszenie z jego imieniem, a następnie przedstawiają szczegóły zadania, zgadza się on niemal natychmiast udzielić pomocy księstwu Toussaint. Mówiąc w skrócie: jest Bestia do ubicia i wiele szlachetnych głów do ocalenia, gdyż najwyraźniej to wysoko urodzonych obywateli Krainy Wina obrał sobie za cel ten nieznany i nieuchwytny przez rycerstwo potwór. Bestia poluje nocą, rozczłonkowując swoje ofiary i rozszerzając trwogę, wśród obywateli. Można by pomyśleć, że to zadanie jakich wiele. Grając dotychczas w Wiedźmina 3 przyzwyczailiśmy się już do takich tajemniczych zleceń, gdzie po 30 minutach doskonale znaliśmy już powód całego zamieszania i mogliśmy rozpocząć tropienie potwora. Tutaj jest jednak inaczej, a cała intryga wydaje się rozwarstwiać wraz z każdym kolejnym zadaniem. Jako Biały Wilk musimy przywrócić Toussaint spokojny sen, nie obędzie się jednak bez ofiar. Potęga z którą przyjdzie nam jednak walczyć… cóż, dość rzec, że Geralt powinien bardzo na siebie uważać podczas wykonywania misji dla księżnej Anny Henrietty.

Uczciwe DLC

Czasem trudno jest wyrazić słowami uczucia, które kłębią się w ludzkim ciele. Można używać metafor, porównań, ale i tak istnieje duże prawdopodobieństwo, że otrzymany obraz będzie niepełny. To, że najnowsze DLC fabularne do Wiedźmina 3 jest warte każdej wydanej złotówki to kwestia bezdyskusyjna. Otrzymując grę, która jako dodatek jest większa i bardziej dopracowana od niemal wszystkiego co trafia dziś na rynek jest już wystarczającym powodem, by wydać część swoich oszczędności. Jeśli dodamy do tego wersję pudełkową z kartami do gry w gwinta, to na pewno nie pożałujemy chwili słabości do historii z życia białowłosego wiedźmina (oczywiście wszystko dostępne jest także w wersji cyfrowej, czyli tańszej). Niejednokrotnie podczas rozgrywki przekonaliśmy się o tym, jak ogromną pracę włożono w ten „tylko-dodatek”, by uczcić jednego z naszych narodowych bohaterów fikcyjnych. Niech żałują osoby, które nie miały okazji dotychczas poznać Geralta i jego historii – czy to w prozie Sapkowskiego, czy w tym co zaserwowało graczom studio CD Projekt Red.

O rozgrywce bez spoilerów fabularnych

Wielu fanów mówi, że przygody wiedźmina są najciekawsze w opowiadaniach, a saga, która narodziła się później, utraciła nieco tej wyjątkowości (przywróconej na nowo przez wydany w styczniu 2013 roku „Sezon Burz”). Tym przyjemniej jest nam zakomunikować, że to co urzekło nas w Dzikim Gonie, a potem powaliło na kolana w Sercach z Kamienia, jest tu nadal obecne i, o ile to możliwe, wciąga jeszcze bardziej. Aż trudno uwierzyć, jak zwykłe, wydawało by się, zadanie poboczne związane z turniejem rycerskim (bić się i wygrać) może być głębokie, pełne treści i niespodzianek – a przy tym trudnych wyborów, które musimy podjąć. Krew i Wino to jak nietrudno się domyślić więcej tego co już znamy z poprzednich odsłon. Twórcy nie byli by jednak sobą, gdyby nie dodali od siebie czegoś więcej. Przemierzając księstwo Toussaint można więc teraz:
– skorzystać z nowego i usprawnionego wyglądu menu zarządzania ekwipunkiem i umiejętnościami Geralta,
– zdobyć aż 5 zestawów arcymistrzowskiego rynsztunku wiedźmińskiego, gdzie każdy posiada inne premie za uzbieranie wszystkich elementów lub tylko 3,
– zagrać nową talią w gwinta i zdobyć tytuł mistrza w wielkim turnieju (wszystko zostało tu tak zaprojektowane, by gracz mógł zarówno grać kiedy chce i na jakim poziomie chce, ale również czuł potrzebę przetestowania nowych kart),
– odkryć wiele znaków zapytania w ramach misji pobocznych i zleceń wiedźmińskich (idealne połączenie, które dodatkowo uzasadnia użycie tego typu mechanizmów wydłużających rozgrywkę),
– wydać zgromadzone dotychczas pieniądze (wytworzenie arcymistrzowskich rynsztunków oraz ulepszenie otrzymanej winnicy wymaga sporych nakładów finansowych),
– farbować poszczególne elementy zbroi przy pomocy znalezionych barwników,
– odblokować 4 dodatkowe sloty na umiejętności oraz wzmocnić naszego bohatera poprzez specjalne mutacje (dostępne po wykonaniu jednej z misji pobocznych).
– odkryć historię, która wspaniale spina wszystko to, co dotychczas robiliśmy w Wiedźminie 3, łącznie z uwzględnieniem zakończenia z „podstawki”,
– spotkać blisko 20 nowych potworów, charakterystycznych dla regionu, w którym przyjdzie się nam w tym DLC poruszać.

Kto by pomyślał…

Sięgając pamięcią w przeszłość odnajdujemy bardzo mało tytułów, które tak dobrze i subtelnie zachęcają gracza do przeżycia całej, przygotowanej przez twórców historii. Kiedyś zadania poboczne były dla tych, którzy martwili się tylko tym, czy osiągną odpowiedni level postaci. W całym Wiedźminie 3 (nie tylko w dodatku Krew i Wino) robimy to jednak… bo chcemy. Jesteśmy ciekawi poukrywanych w tym świecie historii i smaczków, które wyłapie jedynie polski obywatel. Nawet najprostszy quest jest tu dopracowany w 100%, a nie rzadko wywołuje szeroki uśmiech na twarzy gracza, jak np. (mini-spojler) podczas misji polegającej na odnalezieniu ułamanego kawałka posągu pewnego bohatera. Nawet tutaj mieliśmy wybór finalnego rozstrzygnięcia opowieści, choć całe zadanie było, lekko mówiąc, dość przaśne i absurdalne. Wady? Szkoda, że nie widzicie konsternacji na naszych twarzach, gdy choćby pomyślimy o krytykowaniu DLC „Krew i Wino”. Pewnie nam nie uwierzycie, ale ta gra jest dla nas idealna… fakt, Płotka nadal lubi się zacinać z zadem w górze, a ze dwa razy coś nas przyblokowało podczas przejazdu przez strumień czy bramę zamku, ale nawet pojedyncza strzała wbita w powietrze to na tle całości tylko małe drobiazgi, które w żaden sposób nie wpływały na przyjemność z zabawy. Szkoda, że to już koniec. To co, może urządzimy turniej w papierowego gwinta? 🙂 Karczma „Siedem Kotów” w ten weekend? A może wolicie wpaść na dobre wino do Corvo Bianco (świeżo po remoncie!)?

Comments (0)
Add Comment