Jeśli tylko gra przewiduje posiadanie tzw. ekwipunku to możemy być pewni, że już niedługo nasz plecak, sakwa, czy juki osiołka, który nam towarzyszy wypełnią się całą masą przedmiotów. Każdy pokonany wróg może zostawić nam jakąś nagrodę, każda rozwalona beczka teoretycznie może skrywać przydatną zawartość, nie mówiąc już o skrzyniach, które projektanci poukrywali na każdym poziomie rozgrywki. Tym oto sposobem, ziarnko do ziarnka… i przebrała się miarka. To co się dzieje podczas rozgrywki ma oczywiście swoje uzasadnienie, ale co jeśli by przenieść takie zachowanie do świata rzeczywistego? To było by naprawdę niepokojące, a może nawet i niebezpieczne.
Dwa typy gier
Gry, które zakładają obecność ekwipunku można by podzielić na dwie grupy:
– tytuły, gdzie wszystkiego mamy pod dostatkiem, a zbieramy by sprzedać i kupić lepsza broń, czy też więcej magicznych napojów leczących,
– gry, gdzie bardzo oszczędnie daje się nam kolejne zasoby, czy amunicję, więc zbieranie i chomikowanie staje się tak jakby ważnym elementem rozgrywki.
O ile w drugim typie jesteśmy po części w stanie zrozumieć ideę zbieractwa, tak w pierwszym jest to po prostu nienaturalne. Ekwipunek, który nie ma dna, a po kilku godzinach zamieniający się w labirynt tak wielki, że nawet my nie wiemy już co dokładnie się tam znajduje, to bez wątpienia stan chorobowy. Gra sama go generuje, gdyż wymaga tego jej mechanizm. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej niedostatkowi i magazynowaniu na czarną godzinę to także możemy odczuć duże zaniepokojenie.
Ciekawy przykład – The Evil Within
Pisaliśmy już jakiś czas temu o pewnym tytule z gatunku survival horror (The Evil Within), problem gromadzenia nie jest więc dla nas niczym obcym. Trzeba było przetrwać, a naboje leżały pojedynczo i w dużych odstępach. Im dalej byliśmy, tym częściej musieliśmy z nich korzystać, a bossowie potrafili odebrać nam większość amunicji (tyle trzeba było w nich władować, by w końcu się odczepili). Nauczeni więc doświadczeniem finałowych walk zgromadziliśmy na ostateczną batalię całą masę sprzętu i naboi. Załączyła się cut-scenka, blablabla, i mamy kontrole nad postacią, ale okazuje się, że strzelamy z działa na jednym ze spadających samochodów. Ok, to pewnie pierwszy etap walki. Okazuje się, że owszem, ale w następnym otrzymujemy od gry (zupełnie za darmo) rakietnicę. Potem już tylko QTE i filmik końcowy. Żaden z naboi, które sobie przygotowaliśmy się nie przydał – dobrze, że ten ekwipunek nie przepada i przechodzi do następnej gry, jeśli ktoś by chciał po latach odświeżyć sobie całą historię (czyli jeden z nielicznych plusów tego tytułu).
Gry RPG
Wszystko może się przydać – to hasło powtarzane jest jak mantra przez każdego z graczy RPG. Misje poboczne, w których trzeba przynieść ileś tam roślin, są uciążliwe, więc niejako przy okazji zbieramy wszystko co nam się nawinie, bo może będzie gdzieś zadanie, gdzie przydadzą się figurki z ołowiu, albo 10 wilczych jagód. To samo tyczy się reszty przedmiotów w świecie gry – nie ważne czy to amunicja, broń, części pancerza czy leczące itemy. Internet śmieje się z tego pokazując dosłowne obrazki, jak wyglądał by bohater gry, gdyby faktycznie nosił na plecach tyle, ile ponoć ma w swoim ekwipunku. Zawsze odkładamy jakiś napój, zwój czy cokolwiek innego na silniejszego wroga i zawsze okazuje się, że niepotrzebnie, bo poradziliśmy sobie bardzo dobrze bez tego. W efekcie potencjał przedmiotu jest niewykorzystany, a my nie możemy uwierzyć, że to już koniec. Jesteś ciekaw jak działa dany eliksir czy czar? Zagraj jeszcze raz, może tym razem nie popełnisz tego błędu – marne szanse, ale warto próbować. Przecież wszystko może się przydać, a lepiej mieć niż nie mieć. Tak oto wydłuża się rozgrywkę. Eksploracja w celu zebrania przedmiotów, których nigdy nie wybierzemy z menu ekwipunku.
Znajdźki
Są w grach również takie elementy, które pełnią rolę wyłącznie symboliczną. Nie da się ich użyć, ale za zebranie wszystkich otrzymuje się wyróżnienie (w grach nazywane osiągnięciem). Część z nich jest dobrze ukryta, inne wręcz same podsuwają się pod nos gracza i szepczą byś je wziął. Z czasem okazuje się, że mamy już kilka i zaczyna się w nas rodzić ciekawość, a nawet potrzeba sprawdzenie, co by się stało, gdyby znaleźć je wszystkie. Zbieramy więc kolejne, aż do znudzenia. Po co? Dla wirtualnego pucharu, który nawet nie ma wpływu na poziom łatwości rozgrywki. Życie jest dziwne, świat gier, jak się okazuje, też. No cóż, wracamy do grania i zbierania (tak będzie lepiej dla wszystkich, bo i tak przecież nie uda się nam tego powstrzymać, prawda?).